O ironio!

O ironio! Cienki, złośliwy i koniecznie inteligentny dowcipie. Gdzieżeś, gdzie? Kto jeszcze dziś potrafi wykorzystać twoją siłę? Kto w ogóle jest w stanie zrozumieć cię i ocenić? A czy są jeszcze pośród nas ludzie zdolni do autoironii?

Niedawno usłyszałem znakomite powiedzonko. Oczywiście ironiczne, a nawet w pewnym sensie auto… Otóż jedna pani powiedziała z dumą (!) o swoim miasteczku: - „Proszę pana, u nas na wsi NIE MA ZŁODZIEI! U nas ludzie same kradną”.

Niezrównany Jeremi Przybora, słysząc hasło „pies jest największym przyjacielem człowieka” dopowiedział – jedzącego. Natomiast na pytanie „czy zna pan angielski?”, pan Jeremi odpowiadał: „osobiście nie, ale dużo dobrego słyszałem”. Stanisław Jerzy LEC (któż jeszcze pamięta jego „myśli nieuczesane”?) ukuł teorię, że świat dzieli się na LECów i podLECów. Jego syn – Janek Lec był moim kolegą z roku podczas studiów na wydziale architektury. Zasłynął wówczas na akademickim obozie wojskowym, kiedy podczas zbiorowego śpiewania marszowej piosenki „Morze, nasze morze”, przy słowach – „albo na dnie z honorem lec, z honorem lec” wyskoczył przed oddział meldując się, a następnie tłumacząc, że przecież słyszał, że go dwukrotnie wywołano.

W tamtych latach szczególnie modna była międzynarodowa wymiana studentów podczas wakacyjnych obozów. Obozów wypoczynkowych. Oczywiście dotyczyło to wyłącznie krajów zwanych demoludami. Szczególnie zachęcano do wyjazdów na zgromadzenia organizowane przez Niemcy Wschodnie, czyli NRD. Przypominam sobie, jak w hallu głównym wydziału architektury rozwieszono piękne propagandowe plakaty zachęcające do wyjazdów. Na jednym z nich napisano: „…czekają na was obozy położone na terenie Niemiec” – tu wymieniono szereg nazw miejscowości. Już następnego dnia na plakatach tych, przy pomocy flamastra, rozszerzono reklamowany pakiet obozowych osiedli o nazwy Buchenwald, Sachsenhausen i Dachau (niemieckie obozy koncentracyjne z czasów wojny).

W latach, gdy trwała wojna w Afganistanie (inwazja wojsk radzieckich), gościł w Warszawie reprezentacyjny cyrk Związku Radzieckiego. Miasto zawieszone było plakatami. Wymieniono na nich największe cyrkowe przeboje; jak podniebne akrobacje, woltyżerkę, czy popisy słoni. Nie minęła doba, a warszawiacy ujrzeli na większości cyrkowych plakatów dopisany ręcznie tekst reklamowy: „Tresura psów afgańskich!”

Nestor polskich plakacistów Henryk Tomaszewski, po powrocie z wycieczki do ZSRR, udzielił telewizyjnego wywiadu. Na pytanie, co najbardziej podobało mu się w Leningradzie, odpowiedział krótko: - Sankt Petersburg.

Wielbiciele telewizyjnego „Czterdziestolatka” zapewne pamiętają sekretarkę inżyniera Karwowskiego, znakomicie graną przez Zofię Czerwińską. Pani Zofia słynie z poczucia humoru, a także dystansu do siebie samej, czyli z autoironii. Opowiadano mi, że kiedyś podczas zdjęć w wynajętych pomieszczeniach piekielnie wiało i młody aktor dowcipnie spytał: – Co to tak ciągnie, jak z grobu?

- To ode mnie – odezwała się głucho pani Zofia. - Lata lecą!

Kilka lat temu, podczas odbywających się w Poznaniu zawodów hippicznych, oglądałem wystawę eleganckich powozów konnych wykonanych przez polską firmę pana Bogajewicza. Zrobiono mi zdjęcie przed najwytworniejszym z nich. Była to prawdziwa, luksusowa kareta, na wzór historycznych pojazdów monarszych. Dzień był wyjątkowo upalny. Stałem przed tym luksusem spocony i rozmemłany. No i oczywiście gruby, bo taki już jestem. Kiedy później wręczono mi odbitkę nie potrafiłem powstrzymać się, żeby nie skomentować tego co widzę w następujący sposób: - Oto wreszcie zrozumiałem, co oznacza powiedzenie „pasuje jak wół do karety”.

To właśnie jest autoironia.

Niestety, mimo poszukiwań tego zdjęcia w licznych moich fotoalbumach, nie odnalazłem go. Szkoda. Byłaby to dobra ilustracja do felietonu.

Andrzej Symonowicz